1/26/2014

Witam ;)

Postanowiłam podjąć się niezwykle trudnego zadania i zrecenzować film ,,Hobbit": Pustkowie Smauga''. Wydaje się to proste, dla zwykłego widza, który traktuje ,,Hobbita'' jak zwykły film, trochę rozrywki. U mnie jest inaczej, gdyż jestem w nim wręcz zakochana, ale postanowiłam, że moją 'obsesję' odłożę na bok i spojrzę na niego od innej strony, z innym podejściem, czyli krótko mówiąc: ocenię go obiektywnie.

Zaczniemy od tego, co mnie, jako osobę dobrze znającą książkową wersję ,,Hobbita'', oburzyło najbardziej. Mianowicie są to dodatkowe wątki. Już pomijając Azoga (blady ork), który, rzeczywiście pojawił się w innych opowieściach o Śródziemiu, i choć w czasach ,,Hobbita'' powinien nie żyć, został przywrócony do życia.. No cóż, mimo wszystko pościg Orków wtapia się w fabułę, może nawet nieco ją ulepsza, poprzez dreszczyk emocji i niepewności, kiedy zaatakują. O ile te kreatury akceptuję, o tyle nie mogę podarować Peter'owi Jackson'owi dania elfom takiej ilości czasu, na jaką nie zasłużyły. Nie żebym miała coś do elfów, ale w końcu głównymi bohaterami są tu krasnoludy i Bilbo Baggins i to do nich powinna należeć większość czasu na ekranie. Cóż, może i należała, ale nie zmienia to faktu, iż elfy dostały go stanowczo za dużo. I jeszcze ta elficka wojowniczka - Tauriel. Od początku byłam do niej sceptycznie nastawiona, m.in. ze względu na to, że dowiedziałam się o romansie, który ona wniesie ze sobą do filmu. Jestem jedną z osób, którym miłosne wątki przeszkadzają w tego typu filmach. Rozumiem, gdyby chociaż ten 'trójkącik miłosny' pojawił się w książce, ale go tam nie było! Dlaczego? Bo sam (geniusz) Tolkien uznał to za zbędne. I mimo, iż dzięki tej miłości, mój ulubiony krasnolud - Kili - dostał więcej czasu na ekranie, niezbyt mi się to wszystko skomponowało z resztą. Choć z dwojga złego, gdyby nasza 'ukochana' Tauriel była na ekranie tylko podczas rozmowy z Kilim i sporadycznie z innymi elfami, nie miałabym nic przeciwko niej, ale proszę Was, po co dorabiać jakąś elfią wojowniczkę, skoro w całej książce mamy mnóstwo lepszych i ciekawszych postaci, którym można by poświęcić stracone na przemówienia Tauriel (np. rozmowa z Legolasem, który również ni z tego, ni z owego pojawił się w filmie) chwile. 















Taką postacią jest np. Beorn. Człowiek, który zamienia się w niedźwiedzia i vice versa. W filmie dostał ok. 5 minut, co moim skromnym zdaniem, było zdecydowanie za mało. W książce Tolkien wymyślił genialny wstęp do całej sytuacji; kto przeczytał, wie, że Gandalf przyszedł z kilkoma krasnoludami, a w miarę jak opowiadał, do domu Beorna wchodziły kolejne- to była genialna część całej tej historii, którą Jackson po prostu pominął, a zamiast tego sprytnego i śmiesznego przedstawiania krasnoludów, dostaliśmy kolejną porcję elfickich monologów i dialogów. Dlaczego Peter, dlaczego?

Niestety nie ma lepszej jakości naszego Beorna :(

 Jest jeszcze jedna drastyczna zmiana, która zaszła w filmowej adaptacji ,,Hobbita''. Mianowicie: wytopienie ze złota gigantycznej figury Throra, która zanim zastygła, została wyjęta z formy i rozpłynęła się, na chwilę ujarzmiając smoka Smauga, który zaraz po tym incydencie wyleciał w miasto, aby zemścić się na niewinnych ludziach z Esagroth. Rozumiem, że ''Hobbit: PS'' jest filmem, który pokazuje epickość i odwagę krasnoludów, ale to już była lekka przesada.. Nie mniej jednak, mimo, iż trochę mnie to zaskoczyło, ten fragment i cały pościg po Ereborze bardzo mi się spodobał, chociaż nie przepadam za aż tak drastycznymi zmianami fabuły. A właśnie, skoro już mówię o ekstremalnych zmianach, wspomnę jeszcze o postrzeleniu Kiliego w nogę i zostawieniu jego, wraz z trzema krasnoludami w Lake-Town. Tego też nie było w książce, ale uważam, że dodało to trochę smaczku i po tym, wszyscy zdali sobie sprawę, jak niebezpieczna jest ich wyprawa. Tak więc, z tym wątkiem nie mam takich odczuć, jak z wcześniej wspomnianymi.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ale, ale, ja tu piszę o tym co najgorsze, a przecież wszędzie trzeba doszukiwać się pozytywów! Akurat w tym filmie długo szukać nie trzeba. A więc, myślę, że godne pochwalenia jest nawiązywanie do tego, co zdarzy się 60 lat później, we ,,Władcy Pierścieni''. Wyprawy Gandalfa do Dol Guldur, walka z Mrocznym Panem - Sauronem, to wszystko pasuje do fabuły i nie rozdziera filmu na dwa różne wątki, wręcz przeciwnie, idealnie się pokrywają i tworzą sens. Muszę również pochwalić Mroczna Puszczę. O ile nieco zawiódł mnie jej 'brzeg', o tyle cała reszta z nią związana po prostu mnie urzekła. Omamy krasnoludów i Bilba, niepowodzenie w znalezieniu ścieżki i ciągłe kręcenie się w kółko - to lubię! A pająki? Pająki okazały się obrzydliwe, odrażające, paskudne, straszne i okrutne, czyli wręcz idealne. Później niektóre krasnoludy pokazały swój 'charakterek' podczas zamykania ich, czy przeszukiwania. 

Bilbo Baggins w Mrocznej Puszczy

Doszukaliśmy się tam również Gimliego - syna Gloina. Ci, którzy obejrzeli LOTR, zapewne zaśmiali się, gdy usłyszeli dialog między Legolasem a czerwonowłosym wojownikiem, gdyż nasz blond-elf patrzy z odrazą i wyniosłością na swojego przyszłego przyjaciela. Przeszukiwania Filiego, który wszędzie, gdzie mógł, ukrył swoją broń, również powiedziało nam coś o charakterze potomka Durina. No, a teraz doszłam do dość niestosownej zaczepki Kiliego, który dostał ostrą odpowiedź od rudowłosej elfki, co oczywiście ani trochę nie zraziło młodego księcia do wojowniczki, wręcz go  zaintrygowało. Później coś poważniejszego - rozmowa Thorina Dębowej Tarczy z królem elfów Thranduilem, zdrajcą, który nie przejął się losem pozostawionych z niczym krasnoludów z Ereboru. Stąd, jak większość z Was się zapewne domyśliła, jego wybuchy złości i niemiłe, żeby nie powiedzieć- wulgarne, słowa w stronę elfa. 



Kolejną sceną wartą uwagi i pochwały jest ucieczka w beczkach. Mimo, iż wizja Jackson'a okazała się być inna od tej tolkienowskiej, wciąż wiało niesamowitością, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że jest ciekawsza od tej książkowej. W sumie nudne byłoby oglądanie zamkniętych beczek, na które Hobbit próbuje się wspiąć, aby nie utonąć. Do filmu została dodana walka, za co Peter'owi serdecznie dziękuję, gdyż po krótkim zastanowieniu, doszłam do wniosku, że te zamieszki i otwarte beczki dodały charakteru tej scenie. Plus gruby Bombur, który przypadkowo trafiając na brzeg, toczył sie po nim, gniotąc swoim wielkim brzuszyskiem orków. Wspomnę też o postrzeleniu Kiliego, które wywołało u mnie tzw. mini-zawał. Bałam się, że Jackson postanowił uśmiercić potomka Durina w tamtym momencie. A był już tak blisko otwarcia krat, które zatrzymały krasnoludy, tak blisko.. I gdy ostatnia nadzieja zaczęła umierać, wyskakuje (no, zgadnijcie kto). Tauriel! Kili w szoku, że wciąż żyje, rozgląda się i widzi, że elfy zajęły się walka z orkami, zapominając na chwilę o swoich więźniach, którzy próbowali uciec, więc resztkami sił wspina się i naciska dźwignię otwierającą krasnoludom drogę ucieczki. Odważnie, nie powiem.. Gdy uciekli elfom i orkom, dobijają do brzegu, mimo wszystko nie są spokojni, gdyż czują oddech bezwzględnych kreatur na karku. Wreszcie pojawia się Bard, krasnoludy dobijają z nim targu. Ale po co ja to piszę, kto oglądał, ten wie, co się dalej dzieje..

Krasnoludy w beczkach, chwilę przed wpadnięciem do wody :)

Godny pochwalenia jest również wygląd Esagroth i jego mieszkańców, naprawdę czujemy się, jakbyśmy nagle znaleźli się w małym miasteczku, gdzie mieszkają prości ludzie. Trzeba też zauważyć świetny wygląd Pana Lake - Town. Gruby, nieco niechlujny, materialista jakby nie patrzeć. A także Alfrid, coś jak Grima z ,,Władcy..'', który idealnie oddaje postawę przebiegłego pionka władcy, który tylko czyha na błędy i wykroczenia. 

Esagroth, czyli Lake-Town - Miasto na Jeziorze :)

Nie mogę nie wspomnieć o największej pladze tamtych czasów - Smaugu. Benedict Cumberbath ma doprawdy idealny głos, który pasuje do smoka, jak żaden inny (dlatego ubolewam nad tym, iż pojechaliśmy na ,,Hobbita'' z dubbingiem, wiele straciliśmy.. Ale ja oglądałam go również z napisami i powiem Wam, że był o niebo lepszy ;)). 

Smaug i Bilbo. A Wy balibyście się zobaczyć tego smoka z bliska? :)

Na koniec wspomnę jeszcze o tym, że podziwiam aktorów, którzy zagrali w ,,Hobbicie''. Wykonali genialną robotę, co widać po filmie. Wyobrażacie sobie pracę przy green-screen'ie? Jest przed Wami facet, który krzyczy Wam w twarz, a Wy musicie wyobrazić sobie, że ten oto osobnik przed Wami jest zabójczym, nieobliczalnym smokiem. Trudne, naprawdę trudne. Za to właśnie ich podziwiam. Z tych bardziej technicznych spraw, wspomnę o świetnych sceneriach, dopracowanych efektach komputerowych i przebraniach, które dodały naszemu ,,Hobbitowi'' TEGO klimatu.

Ach, wspomnę jeszcze o zakończeniu, które wielu ludzi rozczarowało.. Mi się bardzo podobało to, że Jackson dał Nam mały niedosyt, lekkie poirytowanie w stylu ,,Dlaczego to się skończyło akurat teraz?'' Na tym, moi drodzy, to polega. Żeby wzbudzić w człowieku chęć obejrzenia kolejnej części. Tak to działa.

Podsumowując: ,,Hobbit: Pustkowie Smauga'' przenosi Nas do krainy Śródziemia, jest dopracowany, choć ludzi, którzy bronią rękami i nogami wersji książkowej, może nieco rozczarować. Mimo, że film trwa aż 161 minut, mi przeminął jak 60 min., ale każdemu, z tego co zaobserwowałam, czas płynął inaczej. Jednym szybciej, innym wolniej. Niektóre wątki były dodane niepotrzebnie, a inne były stanowczo za krótko pokazane. Ale całokształt stworzył Nam w miarę spójną całość, którą mi przyjemnie się oglądało. Nie wyszłam z kina rozczarowana, ale.. A tam, bez żadnego ALE! Film był naprawdę godny uwagi i wszystkim serdecznie go polecam, mimo niektórych niedociągnięć. Dla wielbicieli Śródziemia, takich jak ja, to była uczta. :)

Ocena filmu? Ach, tak, w skali od 0 do 10.. Serce mówi mi 10000/10, ale jakoże, mam być tutaj obiektywna, a nie subiektywna, moja ocena to.
.
.
8,5-9/10 :)
Nie potrafię dać temu filmowi mniej, nawet jeśli zdaniem niektórych należy mu się 4, czy 2. Dla ludzi lubiących te klimaty i fantastykę, ,,Hobbit'' jest naprawdę genialny. :) Dla tych, którzy nie lubią tych klimatów, film okaże się klapą.. Więc jeśli nie gustujesz w fantastyce, nie idź na ten film, bo znudzi Cię on i będziesz rozczarowany tak dużą ilością tego, co nie istnieje. A jeśli lubisz fantastykę, koniecznie musisz wybrać się na ,,Hobbita: Pustkowie Smauga'' :) 

Mimo tego, co wcześniej napisałam, film spodobał mi się i czekam na kolejna część :)

A czy Wam spodobał się ,,Hobbit: Pustkowie Smauga''? Piszcie :) 

Zapraszam też na mojego bloga: KILK!

1/25/2014

  Za nami już czas świąteczny i wszystko, co się z nim wiąże. Niektórzy w te dni gotują, sprzątają lub nic nie robią. Mnie najbliżej do tej ostatniej grupy, chociaż nie do końca się obijałam. Z myślą o blogu, wzięłam się za czytanie czegoś, co można by było zrecenzować. Tak więc oto nadchodzi! Teraz, niespodziewanie!


  Miałam przyjemność przeczytać książkę "Zaginiona" Sophie McKenzie. Wrażenia - jak najbardziej pozytywne. Opowiada ona o czternastoletniej Lauren, która została adoptowana jako dziecko. Chce się dowiedzieć jak najwięcej o swojej przeszłości, jednak rodzice nie są skłonni jej o niej opowiedzieć. Podczas poszukiwania swojej tożsamości na stronach internetowych o zaginionych dzieciach, znajduje zdjęcie Marty Lauren Purditt. Sama nie wie, co o tym myśleć. Czy to ona? Czy jej przybrani rodzice ją porwali? Jeżeli to ona, jak znalazła się w Anglii, skoro urodziła się w Ameryce? Na te i więcej pytań postara się sama odpowiedzieć. Czego się dowie? Sprawdźcie sami!
  Książka chwilami denerwująca - już myślisz, że zgadłeś/aś zakończenie, a rozdział dalej cała Twoja skomplikowana wersja zdarzeń nie ma już sensu. Jednak to sprawia, że jest tak uzależniająca, że myśli się tylko: jeszcze jeden rozdział! Dlatego polecam ją na weekend, nie można przecież zaniedbywać szkoły! Do następnego!

1/21/2014

   Z pewnością każdy z nas odczuwał kiedyś pewien dyskomfort związany ze zbliżającym się sprawdzianem, odpowiedzią czy egzaminami (które nas, trzecioklasiści, niestety, czekają). Tym dyskomfortem jest nie co innego, jak stres. Jego pojęcie każdy zna i nie będę go przytaczać. Chciałbym natomiast skupić się na tym, jak sobie z tym, piekielnie uciążliwym problemem poradzić. 




#1 Bierz byka za rogi


   Nie ma chyba lepszej metody, by sprostać wyzwaniu, jak je po prostu podjąć. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Z pewnością moją opinię dotyczącą wyżej wspomnianych egzaminów podzieli wielu moich rówieśników. Na początku, prawdę mówiąc, wcale się nimi nie przejmowałem, lecz później, gdy coraz bardziej zaczynały się zbliżać egzaminy próbne, zacząłem się "lekko" niepokoić. W moim przypadku jest to utknięcie w martwym punkcie, ale o tym później. I wiecie co ? Gdy nastał czas pisania i potem, gdy już poznałem wyniki, okazało się, że nie ma się czego zbytnio bać. Jest to po po prostu sprawdzenie umiejętności i przed samym sprawdzeniem naszych wiadomości niczego się nie nauczysz. Sądzę, że inni myślą podobnie.Można to porównać nawet do zwykłej kartkówki. Jeśli wiesz, że umiesz, to nie ma się czym przejmować. To samo , gdy nic nie umiesz. Stawiasz siebie po prostu przed faktem dokonanym - nie chciało Ci się uczyć, to nic nie umiesz. Z góry jesteś skazany na prawdopodobną klęskę (no, chyba że los do Ciebie się uśmiechnie). Nie ma też miejsca na półśrodki, w postaci "Nie jestem pewny, czy umiem". Są tylko 2 wyjścia - albo wiesz, albo nie wiesz. Jasne, proste,pod tym kątem i na tej zasadzie. Reasumując,należy stawiać czoło wyzwaniom i określić się, czego od życia się chce. 

#2 Martwy punkt


   Często bywa tak, że z wielu powodów (najczęściej naszego lenistwa) stres nas, w pewien sposób, paraliżuje i nie jesteśmy w stanie w danym momencie nic zrobić. Ograniczają nas negatywne emocje,presja związana z terminami i wywieraniem nacisku przez osoby, rzeczy pośrednie (np. rodzice,oceny). A my sami z tego wszystkiego nie wiemy, co robić i nic nam nie przychodzi do głowy. Wydaje się, że jesteśmy w beznadziejnej sytuacji. Wiem coś o tym,często to przeżywam. Pytacie się pewnie ,co należy zrobić ? Otóż, odpowiedz jest prosta jak budowa cepa. Należy wziąć się do roboty. Tak dobrze przeczytaliście. Być może, w tej chwili, nasuwa się fala krytyki jakbyście Wy tego nie wiedzieli, a moje porady nie są warte złamanego grosza. Jednak Was zaskoczę i powiem, że to jest  jedyne racjonalne wyjście cało z opresji. Należy jednak przedtem usiąść sobie wygodnie i pomyśleć. Pomyśleć nad tym, co chcemy osiągnąć, czego chcemy się nauczyć i po co nam to. Na koniec należy po prostu się przełamać, zająć się tym, a jeśli się nie udaje, najzwyczajniej w świecie wkuwać. I w miarę sposobności odłączyć się od wszystkiego- na czele z Facebookiem i innymi tasiemcami prowadzącymi nas donikąd. Trudne, wiem , ale warto. Włóżcie trochę pracy i serca, a będzie Wam dane.

#3 Presja otoczenia



   Ostatnia rzecz, na której chciałbym się skupić, jest zbytnia "opieka" otoczenia, np. rodziców, znajomych czy nauczycieli (bez urazy ;) ). Oczyścicie jest coś takiego, jak "motywujący stres", ale w tym wypadku niezbyt on działa. Czasem ilość bezsensownych rad, czy nawet gróźb "że, jeśli czegoś tam nie zrobisz, to będzie to czy tamto" bywa dołująca. Oczywiście jest to potrzebne, lecz należy odnaleźć złoty środek. Tak, dobrze zauważyliście, jestem zwolennikiem wychowania bezstresowego. Rozwiązaniem dla nas powinna być otwartość( do pewnego stopnia) na porady innych, ale musimy sami wiedzieć, co jest ważne dla nas.

 Ale chwila, z pewnością są wśród nas malkontenci, pytający się " Co ja tak właściwie robię i czy sam się do tego stosuję?". Ja po prostu zbieram usłyszane przeze mnie i zaczerpnięte z różnych źródeł  informacje, a co z nimi zrobicie i jak je wykorzystacie -  zależy tylko od Was.  

Ten artykuł nie miał na celu nikogo urazić i jest tylko moją opinią, a nie całej redakcji. Być może istnieje więcej wartościowych porad, ale to może później. Piszcie, komentujcie z chęcią się dowiem, co Wy o tym sądzicie a być może macie jakieś lepsze propozycje.

1/13/2014

Na początek może się wytłumaczę. Postanowiłam stworzyć serię artykułów, w których będę opisywać różne popularne, ale też te mniej popularne, zespoły grające głównie rock i jego odmiany. Będą klasyki, będą również formacje zupełnie nowe. Postanowiłam zacząć od zespołu, który jest zdecydowanie najbliższy mojemu sercu. 
Proszę państwa, powitajcie Green Day!

 NAZWA: Green Day
ROK POWSTANIA: 1987
POCHODZENIE: Stany Zjednoczone, Kalifornia
GATUNEK MUZYCZNY: punk-rock, pop-punk, rock alternatywny
CZŁONKOWIE:  Billie Joe Armstrong, wokal prowadzący, gitara (na zdjęciu w środku); Mike Dirnt, wokal wspierający, gitara basowa (na zdjęciu po lewo); Tré Cool, perkusja (na zdjęciu po prawej), od 2012 roku oficjalnym członkiem zespołu jest również Jason White grający na gitarze (nieobecny na zdjęciu)

Zespół powstał w 1987 r. z inicjatywy szkolnych przyjaciół - Billiego Joe oraz Mike'a Dirnta. Obaj chłopcy nie mieli łatwego życia - Mike wychowywał się w rodzinie zastępczej, a Billie Joe stracił ojca w wieku 10 lat (Ciekawostką jest to, że przed śmiercią ojciec podarował chłopakowi błękitnego stratocastera, na którym gra do dziś, jest on widoczny m.in. w teledysku do "Basket Case"). Do dwóch kumpli ze szkolnej ławy dołączył perkusista John Kiffmeyer (pseudonim Al Sobrante), zespół zaś nazywał się "Sweet Children" (niezwykle punkowa nazwa, nieprawdaż?). Formacja grywała głównie w miejscowym barze, w którym pracowała matka Billiego, potem trafili do tzw. "mekki dla punkowców", a mianowicie do klubu przy Gilman Street, gdzie grały takie zespoły jak np."Operation Ivy" (ale o nich porozmawiamy kiedy indziej). W 1990 trafili pod skrzydła niezależnej wytwórni "Lookout!", gdzie nagrali swój debiutancki album pt. "39/Smooth".10 utworów zostało nagranych w dwa dni! W 1991 roku grupa wyruszyła w tournee po Kaliforni, w tym czasie zespół opuścił Al Sobrante. Zastąpił go Tre Cool, który gra w zespole do dziś i jest jednym z najbardziej charakterystycznych jego członków. W ramach kolejnej trasy, tym razem europejskiej, zespół odwiedził nawet Polskę! Zagrali w Gryfinie, Białymstoku i Bydgoszczy. W 1992 roku muzycy nagrali kolejny album zatytułowany "Kerplunk!". To właśnie wydawnictwo sprawiło zainteresowanie większych wytwórni. Zespół przeszedł do wytwórni "Warner" i w 1994 pod przewodnictwem Roba Cavallo wydał przełomowy album w całej swojej karierze - "Dookie". To właśnie z niej pochodzą najpopularniejsze hity takie jak "Basket Case","Welcome to Paradise", czy "When I come around". Z tym albumem wiąże się również historia z Woodstocku '94, kiedy to publiczność zaczęła na koncercie obrzucać się błotem i zespół został zmuszony do zejścia ze sceny.
 
"Więc idź robić to, co lubisz. Upewnij się, że robisz to mądrze."

Kolejną płytą w historii Green Day jest,wydany w 1995 r., niezwykle pesymistyczny "Insomniac", z głośną, za sprawą teledysku, piosenką "Geek Stink Breath". Teledysk piosenki przedstawia wyrywanie zęba, a MTV początkowo nie chciała go puszczać, uznając jako kontrowersyjny. To jednak nie przeszkodziło popularności zespołu, który to za tę płytę dostał Grammy w kategorii "Najlepszy zespół". 


Następnym wydawnictwem z 1997 r. był "Nimrod". Wywołał dość duże zaskoczenie wśród fanów, ponieważ znacznie różnił się stylistycznie od poprzedników, utwory z poprzednich albumów były dość szybkie i energiczne, opierały się na 3-4 akordach. Tym czasem "Nimrod" jest niezwykle zróżnicowany, znajdziemy dotąd nieznane ballady, takie jak "Good Riddance (Time Of Your Life) oraz piosenkę, którą kocham za wyśmianie tzw. "Drag queen", za aranż instrumentów dętych oraz za to, jaką atmosferę wywołuje na koncertach (cała hala pełna ludzi, a ty klęczysz, bo wokalista ma taki kaprys, a w między czasie cały zespół się przebiera w damskie ciuszki, coś niesamowicie śmiesznego).


 Jako przedstawiciela "Nimroda" miałam zamiar wstawić spokojne "Good Riddance (Time of Your Life), ale nie podaruję sobie, jeśli nie usłyszycie "King for a day"!

Po "Nimrodzie" zespół zupełnie zniknął ze sceny muzycznej na dwa lata. W 2000 roku ukazał się kolejny album pt. "Warning". Jest to chyba najradośniejsze dzieło w historii zespołu,  choć "Mistery" opowiada o smutnych ludzkich losach, a w piosence pt. "Deatbeat Holiday" wokalista wspomina swojego zmarłego kota. Jest to nawiązanie do autentycznej historii, która przydarzyła się Billiemu Joe. Mężczyzna zupełnie przypadkiem uprał w pralce swojego kota. Od tamtego zdarzenia jest wegetarianinem, a we wcześniej wspomnianym utworze śpiewa: 
"Wake up, The house is on fire
And the cat's caught in the dryer"
TŁUM. "Obudź się, dom jest cały w płomieniach
A kot jest złapany w suszarkę".
Jak widać, każdy temat do napisania piosenki jest dobry. Według mnie najlepszym  utworem z tej płyty jest zdecydowanie "Minority", w której Billie śpiewa o tym, że chce być mniejszością. Moim zdaniem to trochę piosenka-ukłon do ludzi, którzy od czasów "Dookiego" zarzucali zespołowi, że "się sprzedali" oraz zaczęli grać tylko dla pieniędzy i odcięli się od mniejszości muzycznej, w której zaczynali.

"For crying out loud" she screamed unto me
A free for all (...)
You are your own sight"
TŁUM. "Wykrzycz to głośno!" ona krzyczała do mnie
Jestem wolny od wszelkich zobowiązań (...)
"Jesteś swoim własnym drogowskazem" 

   Rok po "Warningu" ukazał się album "Interational Superhits" z największymi hitami zespołu, a w 2002 wydano "Shenanigans", który to zawierał piosenki wydane wcześniej na singlach.
  Następnie Green Day zaczął pracować nad nowym materiałem. Powstał wtedy album "Cigarettes & Valentines" zawierający 20 piosenek. Nie słyszeliście nigdy o nim?  Cały materiał został skradziony ze studia nagraniowego. Tre Cool poprosił tylko o to, że jeśli ktoś wyda tę płytę, to niech chociaż da przyzwoitą okładkę.
  Zespół jakoś pozbierał się z tej sytuacji i w 2004 roku światło dzienne ujrzał "American Idiot". Płyta niezwykła, kolejna, po "Dookie" tak przełomowa w historii zespołu, nazywana "rock operą". W czasie trasy koncertowej, która ją promowała grupa po raz kolejny dała koncert w Polsce (2005, Katowice). Singiel o tym samym tytule, co sama płyta, jest jedną z najpopularniejszych piosenek formacji, a sam Billie Joe powiedział: "Ta piosenka nosi tytuł American Idiot. Jest o mnie!". Piosenki opowiadają głównie o realiach i skutkach rządów prezydenta Geogrge'a Busha w Stanach Zjednoczonych, ale również wszystkie łączą się w tzw. koncept album, mamy do czynienia z kilkoma bohaterami, główną z piosenek jest "Jezus z przedmieść". To sprawiło, że płytę w 2010 r. przekształcono na musical, który był wystawiany w St. James Theatre, jednym z teatrów na Broadwayu, w kilku spektaklach zagrał nawet sam Billie Joe Armstrong. Oprócz tego wydano tzw. "koncertówkę" pt. "Bullet in a bible". Zawiera ona nagrania z dwóch koncertów oraz filmik zza kulis. Polecam, szczególnie fanom Green Day, materiał ukazuje zespół z zupełnie innej strony i pokazuje, jak wielki show potrafi zrobić zespół na scenie. Po obejrzeniu tego DVD postanowiłam, że kiedyś pojadę na ich koncert.
     Piosenka, która tytułem mogłaby służyć za hymn wszystkich uczniów powracających do szkoły po wakacjach. Tak naprawdę została napisana przez Armstronga dla jego ojca, który umarł na raka właśnie we wrześniu.

Po sukcesie American Idiot muzycy wzięli się ponownie do pracy i tak powstał album "21st Century Breakdown". W tym przypadku również mamy do czynienia z głównymi bohaterami, są nimi Christian i Gloria. Opowiadają historię życia młodej pary w obecnym społeczeństwie. Utwory również nawiązują do polityki Stanów Zjednoczonych, np. piosenka "See the light" to nawiązanie do "światła" jakie ma przynieść krajowi wybór Baracka Obamy na prezydenta. Mój ulubiony kawałek? Nie mogę się zdecydować, z jednej strony troszkę hippisowski, zupełnie odbiegający od stylistyki zespołu "Peacemaker", a z drugiej dość mroczna "Viva la Gloria! (Little Girl)" wyśmiewająca, po części, uzależnioną, zagubioną dziewczynę.

   

   Zanim przyszedł czas na kolejną płytę grupa wydała kolejne wydawnictwo koncertowe pt. "Awesome As F***". Nie jest to jednak ciągiem nagrany koncert, a zmontowane nagrania z całej trasy koncertowej. Dla fanów gratka, bo zawsze miło pooglądać ulubiony zespół, ale poprzednia płyta koncertowa była o wiele, wiele lepsza.
  I w końcu przyszedł czas na ostatnie, jak dotąd, osiągnięcia grupy. Na przełomie 2011 i 2012 r. usłyszeliśmy wiadomość o nadchodzącej nowości. Okazało się jednak, że nie będzie to jedna płyta, a aż trzy! I tak we wrześniu jako pierwsza ukazała się "Uno!" z twarzą wokalisty na okładce. Stylistycznie zaskakująca płyta, dużo inspiracji funkiem, popem. Promowana przez single: "Oh Love", który według mnie jest mocno średni i troszkę wieje nudą oraz "Kill the DJ", który od razu zdobył moje serce.
  
Następna ukazała się "Dos!", a na okładce widniał nikt inny, a basista formacji, Mike Dirnt. "Dos!" to głównie proste, pop-punkowe kawałki oprócz rozpoczynającego "See You Tonight", a także piosenki-hołdu dla Amy Winehouse (piosenka, rzecz jasna, nazywa się "Amy"). Oprócz tego na płycie znalazł się kobiecy głos artystki o pseudonimie "Lady Cobra", śpiewa ona razem z Armstrongiem w "Nightlife". Nie zastanawiałam się długo co do kwestii, którą piosenkę z tej płyty Wam zaprezentować. Zdecydowanie singiel Stray Heart, prosta piosenka, oczywiście o miłości,  nadaje się do tego idealnie!


Część trzecia "Tre!" miała ukazać się w styczniu 2013 roku, jednak zespół postanowił zrekompensować fanom odwołane koncerty, co było spowodowane problemami zdrowotno-psychicznymi wokalisty i album został wydany na początku grudnia 2012. Billie Joe mówi o niej "W pewnym stopniu jest to też epicka płyta. Nigdy nie zaczynaliśmy albumu od ballady, a na tym tak właśnie jest." Płyta zaczyna się piosenką "Brutal Love", która, według mnie, jest jedną z najlepszych ballad, jakie Green Day kiedykolwiek napisał. Usłyszenie wersji koncertowej i wylanie morza łez (żeby nie było nieścisłości, to były łzy szczęścia i wzruszenia, nie rozpaczy) utwiedziło mnie tylko w tym przekonaniu. Potem mamy raczej energiczne kawałki, zdarzają się również te spokojniejsze, ale wszystkie są utrzymane w rozpoznawalnym "stylu" zespołu. Płytę zamyka również ballada pt. "The Forgotten", która znalazła się w II części ekranizacji ostatniej książki sagi "Zmierzch", "Przed świtem". 

  W ramach trasy promującej tę trylogię muzycy odwiedzili Polskę i zagrali prześwietny, niemalże 3 godzinny koncert w łódzkiej Atlas Arenie. Oprócz tego stworzono również "Cuatro!", film pokazujący pracę nad trylogią, jednak nie został samodzielnie wydany, można było go nabyć razem z płytą "Tre!", był również wyświetlany na kanale VH1.

Na koniec ciekawostka o perkusiście zespołu. "Tre Cool" na prawdę nazywa się Frank Edwin Wright III i uczęszczał do szkoły dla klaunów :)

Jeśli dobrnąłeś/dobrnęłaś do tego momentu - jestem pełna podziwu! 
Mam nadzieję, że spodobało się Wam. Dajcie mi znać jaki zespół jako następny mam wziąć pod lupę.

1/10/2014

Specjalnie dla nas Magda opowiada o swojej pasji, jaką jest śpiewanie, a także przedpremierowo śpiewa swoją nową piosenkę pt. "All I need". 

1/08/2014

Hej :)

Asertywność, czyli prościej mówiąc: wyrażanie i posiadanie swojego zdania.

Och, ilu ludzi uważa się za takich, a nimi nie są. To wręcz śmieszne. Mówią, że mają swoje zdanie na dany temat i nie boją sie go bronić, a gdy przyjdzie co do czego, zapominają 'jezyka w gębie' i grzecznie przytakują, niczym bezmózgie zombi.

Oczywiście, czasem lepiej przytaknąć, żeby uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji, niepotrzebnych kłótni, ale trzeba umieć odróżnić, kiedy występuje taka potrzeba, a kiedy nie.

Czy trudno nauczyć sie asertywności? Myślę, że osobie o słabej psychice będzie to przychodziło trudniej, ale nie jest to niemożliwe.

W życiu będzie wiele sytuacji, kiedy trzeba będzie powiedzieć to, co myślimy o danej sprawie. Najczęstszym przykładem asertywności, wciąż wałkowanym przez nauczycieli i szkołę, a także rodziców, jest odmawianie używek. Zawsze myślałam, że te ciągłe wykłady na temat szkodliwości i uzależniania się od tego świństwa są zbędne, głupie. Teraz, gdy o tym myślę, patrzę na to inaczej. Skoro od dawien dawna mieliśmy wbijane do głowy odmawianie tego typu produktów, teraz jesteśmy dużo bardziej świadomi tego, co mogą one zrobić z nami, naszym zdrowiem, wyglądem, samopoczuciem i organizmem. Co za tym idzie - łatwiej i świadomiej podejmujemy decyzje o tym, czy weźmiemy, czy odmówimy używek.


Ale, ale, przecież asertywność nie sprawdza się tylko przy używkach!

Czasem takie głupie 'tak','zgadzam się' może zaważyć na naszym życiu. Np. gdy zgodzimy się przejechać samochodem, kiedy za kierownicą usiądzie niedoświadczony lub pijany kierowca. Teraz, gdy to czytacie, pewnie mówicie: Nigdy nie wsiądę do auta, gdy osoba jadąca nim nie będzie trzeźwa! Chwileczkę, a co jeśli Wasi znajomi mówiliby, że jesteście tchórzami, nieudacznikami, że nigdy się z Wami nie da dobrze zabawić, że takie z Was (za przeproszeniem) cioty i w ogóle. Gdy to czytacie, zapewne nie wywarło to na Was większego wrażenia, czy presji, ale gdyby powiedzieli Wam to w twarz ludzie, na których szacunku
i kontaktach Wam zależy, nadal nie wahalibyście się? Może jednak byście wsiedli?

I tutaj osobom, które by wsiadły za namową tamtych osób należy się kopniak w tyłek. I to bardzo mocny.

 Nie zmieniajcie swojego zdania tylko dlatego, że boicie się stracić czyjś szacunek. Uwierzcie mi, zyskalibyście jeszcze większe uznanie od nich za definitywną i niezachwianą odpowiedź i opinię na ten temat. Wielu ludzi szanuje tych, którzy potrafią postawić na swoim i nie boją się, że przez to wykruszą im się znajomi niezgadzający się z ich opinią.

Ja np. nigdy nie zapalę papierosa. Nawet, jeśli moi znajomi będą nalegać. Nie zrobię tego i kropka. Mam taką zasadę i nie zmienię jej dla kilku (w takim wypadku) nic nie wartych znajomych. Albo zaakceptują moje przekonania, albo mówimy sobie 'papa' i nigdy więcej nie rozmawiamy. 

Oczywiście z tym całkowitym zerwaniem kontaktów z tymi osobami nieco przesadziłam. Nie musimy od razu stac sie nieznajomymi, czy wrogami, ale miejmy do nich dystans i bardziej uważajmy, dokąd z nimi idziemy i czy nie jest to przypadkiem sytuacja, do której nie chcemy dopuścić.



Post z bloga: klik

1/02/2014


                Co to? Kto to? Jak to?
                Ano, tak to! Uroczyście ogłaszam, że zaczynam nową serię postów na tym blogu, a mianowicie GIRLS ZONE. Jak już sama nazwa mówi, posty z tą etykietką są skierowane głównie do dziewczyn, bo my - dziewczyny, mamy dużo do powiedzenia! Oczywiście nie jest to dział zamknięty i same też możecie coś do niego naskrobać i nam wysłać. To by było na tyle wstępu, przejdę do głównego tematu.


                Każda z nas przeżyła coś, co ja nazywam porannym szokiem. Dzwoni budzik, mówimy sobie „jeszcze 5 minut”, budzik znowu dzwoni, wstajemy, ubieramy się, idziemy umyć zęby i wtedy to się dzieje. Sięgając po szczoteczkę, mimo woli spoglądamy w rzadko czystą/lśniącą niczym diament (niepotrzebne wykreśl) taflę lustra znajdującą się naprzeciwko nas. Hm? Co to za paskudztwo po drugiej stronie? Ach, tak, to ja. Jesteśmy „face to face” z samym sobą.
                Jeżeli w poprzednim akapicie opisałaś swoje zwierciadło jako „rzadko czyste” możesz po prostu przetrzeć powierzchnię tafli i wmówić sobie, że to wszystko wina brudnego lustra, którego nie da się doczyścić. Ono zniekształca.


   Gdy nie możemy zrzucić winy na lustro, wygląd możemy tłumaczyć zmęczeniem. Wory pod oczami, poczochrane włosy, kilka zaczerwienień - księżniczki tak nie wyglądają! Co zrobić?

Cosplay( z an,g costume playing - przebieranie) + Przepraszam za literówkę w punkcie 5. Powinno być "gorzej".

Jak widać, my- młode kobiety, przykładamy dużą wagę do tego, jak wyglądamy. Ba! Od kierunku i zwrotu naszych pojedynczych kosmyków włosów zależy życie innych osób (wiadomo, kobieta zła = kobieta nieprzewidywalna)! Jednak należy pamiętać, że całe nasze piękno jest w środku. Nie, nie zamierzam tutaj pisać "o pięknym wnętrzu", pewnie już macie dosyć ciągłego powtarzania tego wyrażenia. Mam na myśli to, że to jak postrzegają Cię inni zależy od tego jak ty postrzegasz siebie. Nikt nie lubi słuchać narzekań zakompleksionych nastolatek, nikt nie lubi słuchać przechwałek ''pępka świata". Trzeba się znaleźć gdzieś pomiędzy tym, poznać swoje wady i zalety. Samoakceptacja jest pierwszym krokiem do szczęścia.
Poznawaj się na nowo, wstawaj rano, patrz w lusterko i mów sobie "Wyglądam jak szop pracz... Ale przynajmniej jestem naturalna i delikatna!". Nie dąsaj się, spoglądanie spod łba zastąp promiennym uśmiechem. Kroczek po kroczku i do celu.
Jesteś jedyna, wyjątkowa, niepowtarzalna. Teraz jest twój czas, to własnie teraz możesz podbić świat! I żadne wory pod oczami, poczochrane włosy czy "hinduski" pryszcz pomiędzy brwiami Ci w tym nie przeszkodzi!






pusty obrazek na przerwe!